Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

— Zresztą — ciągnął Fabrycjusz — gdyby był choć cień prawdy w twojem opowiadaniu, jakże by cię wytłómaczyć, żeś go nie opowiedział sądowi?.
Słowo „sąd“ nieprzyjemnie zabrzmiało w uszach przewoźnika, który coraz bardziej sobie wyrzucał, iż się tak rozgadał.
— A cóżbym miał do zeznania przed sądem, proszę pana? — zapytał.
— To co utrzymujesz, że widziałeś.
— O! co to, to nie. To wcale nie moja rzecz opowiadać swoje bezsensowne może spostrzeżenia. Gdyby mnie zapytano, to co innego, to byłbym i gadał, ale leźć samemu do tych panów, ażeby mnie potraktowali jak niedołężnego donosiciela, to się po mnie nie pokaże, nie ma głupich, proszę pana! To mogłoby mi bardzo zaszkodzić w okolicy i mogłoby mnie narazić nawet na utratę miejsca... A zresztą bardzo być może, że się mylę, jak mi to pan powiedział przed chwilą. Rozgadałem się tak, bo chciałem zabawić trochę te damy, wyobrażałem sobie, że odkryłem coś tyczącego się wspólnika, aleś pan mnie zbił z tropu zupełnie. Zdawało mi się, żem jest sprytniejszym od innych, ale teraz widzę, że jestem osłem poprostu, i już więcej gęby nie otworzę.
— Doskonale zrobisz! — potaknął Fabrycjusz. — Tylko jak się dowiedzą żeś milczał, lubo zdawało ci się, że wiesz coś jednakże, to cię mogą pociągnąć do odpowiedzialności, mogą cię nawet wpakować do więzienia.
— Te-re-fere!... kochany panie, mówiłem panu przecie, że byłem strąbiony jak bela! Pijany nie jest nigdy odpowiedzialny. Niczego się nie obawiam.
Fabrycjusz przekonany zupełnie, że nie wyciągnie już ani słowa od Bordeplata, zmienił rozmowę.
— Jak długo pozostawałeś w służbie u Anglika? — zapytał.
— Blisko cały rok panie... Opuściłem go, jest temu ze trzy miesiące, gdy sprzedał swoją posiadłość i przyjąłem obowiązek u wdowy Gallet... Przewożę obywateli na spacery.
— Tutejszy jesteś?
— Tak, urodziłem się w Melun i znany jestem z tego, że nigdy nie pozostawię próżnego czołna na stole.