Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/601

Ta strona została skorygowana.

— Ja ci dałem dobry przykład — odezwał się Laurent — a nawet ofiaruję ci cygaro.
— Dziękuję panu...
— Dla czegoż robisz ceremonie?
— Bo przekładam starą moją fajkę glinianą ponad wszelkie cygara, lubo znam się na nich dobrze! Paliłem w Havannie takie, jakich tutaj niema z pewnością.
— Palże sobie zatem fajkę.
— To bardzo przyjemna rzecz podróże koleją — powiedział Klaudjusz — nie męczy się człowiek wcale.
— Prawda — odrzekł Laurent — zwłaszcza, że nie pilno nam znów tak bardzo, skoro jedziemy do Hawru, aby zobaczyć morze?
— Licho tam nie pilno — powtórzył Klaudjusz na kupno statku i powrócenie wodą, to ośm czy dziesięć dni nie jest wcale za dużo.
No! nie tylko ośm albo dziesięć, ale dwanaście lub piętnaście dni pozwolić sobie możemy.
Marynarz zaśmiał się głośno.
— Ależ pan Fabrycjusz nie byłby z tego zadowolony.
— Pan Fabrycjusz nie miałby nic przeciwko temu... Sam mi owszem dał do zrozumienia, że nie potrzebujemy się spieszyć tak bardzo. Ma zamiar sam także odbyć małą podróż...
— A myśli także się wydalić?...
— Na dni piętnaście... — dosyć zatem, ażebyśmy znaleźli się w Neuilly na czas jego powrotu.
— Doskonale!... skoro można przedłużyć urlop, to skorzystajmy z tego...
Klaudjusz potarł zapałkę, zapalił fajkę, usunął się w tył i zaczął palić spokojnie. Szukał jakiego łatwego i pewnego sposobu na opuszczenie w drodze Laurenta bez obudzenia jego podejrzeń i na niespodziewany powrót do Paryża. Nagle twarz mu się rozjaśniła. Znalazł taki sposób. — Pociąg, którym jechali, nie zatrzymywał się wcale pomiędzy Paryżem a Mantes. Bordeplat wiedział o tem i na tem to osnuł plan, który miał go uwolnić od nadzoru, narzuconego