Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/603

Ta strona została skorygowana.

byłaby za radość!.. Wuj z pewnością wydobędzie z piwnicy i najstarsze wino i najlepszy koniak. Ciotka poukręca łby kurom, gęsiom i kaczkom, zarżnie królika i upiecze ciasta... Nie jestem za bardzo łakomy, ale na samą myśl ślina mi idzie do gęby.
— Sapristi!... i mnie także! — wykrzyknął Laurent. — No, ale cóż nam przeszkadza pokosztować win twojego wujaszka i królików twojej ciotki?
— Ba, odrzekł Klaudjusz — wziąłeś pan bilety do Hawru, tobyśmy je stracili...
— Bagatela! — odpowiedział intendent — cały kram czterdzieści pięć franków, a pan Fabrycjusz nie dba o takie drobiazgi... Przyjmuje on moje rachunki bez przeglądania, bo wie, że nie umiem nadużywać zaufania. Jak się nazywa okolica, gdzie wuj mieszka?
— Brolly. — Mała wioska w pośród zieleni drzew, gdzie pełno dziewcząt prześlicznych.
— Brawo! To tem bardziej mnie zachęca. — Pojedziemy do Brolly i jeżeli zostaniemy przyjęci tak jak powiadasz, przepędzimy tam choćby całe dwa dni nawet.
I Laurent zacierał ręce zadowolony ze swej zręczności.
— Skoro mamy wysiąść w Mantes, bądźmy w pogotowiu, bo pociąg zaraz tam przystanie, bierzmy nasze walizki w ręce — rzekł Klaudjusz.
Ledwie to wypowiedział, maszyna zaświstała i pociąg zwolnił bieg, wjeżdżając na stację. Klaudjusz wyskoczył pierwszy, za nim młody Piotrek, a na ostatku Laurent wysiadł z powagą i godnością, jaka przystała człowiekowi tak wysokiego stanowiska.
— Zanim odejdziemy zauważył marynarz — potrzeba się dowiedzieć, o której godzinie odchodzi pociąg, żeby się umieć na wsi zorjentować.
— Masz rację...
— Poczekajcież na mnie parę minut, to pójdę się dowiedzieć...
Klaudjusz poleciał do kancelarji naczelnika stacji, którego zastał czytającego dzienniki.