— Przepraszam pana — odezwał się ex-marynarz, salutując po wojskowemu — chciałem prosić o objaśnienie...
— O jakie, kochany zuchu?
— A to, proszę pana, w których godzinach przechodzić będą pociągi do Paryża?
— O siódmej minut pięć...
— Dziękuję panu...
I Klaudjusz powrócił do kompanii.
— No cóż? — zapytał Laurent.
Marynarz podał jakąś godzinę, jaka mu przyszła na myśl.
— Doskonale! — odrzekł intendent — będziemy wiedzieli, jak się stosować.
— Tylko — wtrącił Klaudjusz — jest pewna okoliczność.
— Jaka?
— Omnibus, odchodzący do Brolly, przyjeżdża na stację dopiero o piątej wieczorem...
— To nie takie znowu nieszczęście... Dla zabicia czasu, obejrzymy sobie miasto...
Wyszli ze stacji ku wielkiemu zdziwieniu urzędnika kolejowego, któremu oddano w Mantes bilety, do Hawru kupione.
— Gorąco — odezwał się Laurent... — zapraszam cię na szklankę piwa... Oto jakiś nie źle wyglądający hotel z restauracją... Wstąpmy...
Intendent poszedł naprzód. Klaudjusz ciągnął za nim z małym Piotrkiem. Nagle marynarz zachwiał się, krzyknął i przykląkł na jedno kolano. Laurent się zawrócił i zapytał:
— Co się stało?
— Głupstwo — odpowiedział Klaudjusz — źle stanąłem na jakiś kamień. W pierwszej chwili zabolało mnie bardzo, a nawet i teraz boli jeszcze, ale to tylko zwichnięcie... — mówiąc to marynarz usiłował się podnieść, ale znowu krzyknął z bólu.
— Do pioruna! — skręciłem nogę w kostce!...
— Ach! mój Boże! mój Boże! — wyrzekał Laurent — skręciłeś nogę... co za nieszczęście. Gdybyśmy byli nie wysiadali, nie byłoby się stało nic podobnego.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/604
Ta strona została skorygowana.