Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

— Aha! lubisz zatem, dzielny chłopcze. buteleczkę?
— To cała moja przyjemność... i całe moje zmartwienie... proszę pana, wyrzucałem to sobie już nieraz... Usiłowałem się odzwyczaić... ale na nic się zdało... Oj, te złe nałogi, to jak nagniotki na nogach, nigdy ich nie można wytępić z korzeniem... Ciągle odrastają!
— Czy zawsze mieszkałeś w Melun? — zapytał znowu Fabrycjusz.
— Nie, proszę pana... Podróżowałem bardzo dużo, bo dawniej służyłem w marynarce.
— A! byłeś w marynarce?...
— Na pokładzie „Neptuna" od 1859 roku.
— Byłeś tylko prostym majtkiem?
— Najmniejszej choćby sardynki nie zdobyłem na rękaw mojej kurtki... W roku 1866 powróciłem do kraju... Ojciec i matka połknęli właśnie swój drąg razem z hakiem.
— Co? — zapytała Matylda.
— Chciałem powiedzieć, że przełożyli broń na lewe ramię.
— Połknęli drąg!!... co za styl! przełożyli broń na lewe ramię... co za objaśnienie! piszczał mały baron. Majtek ciągnął dalej: — Powróciwszy do domu, zastałem małą okrąglutką sumę, którą poczciwi ludziska zostawili mi u notarjusza. Mogłem siedzieć spokojnie i żyć, jak u pana Boga za piecem, nie żałując sobie na tytoń i małe przyjemności, ale co pan chcesz, gdzie tam marynarz umie robić oszczędności, jeżeli nie jest na pokładzie... Na pełnem morzu niema szynkowni jak w mieście... Majtek na lądzie nie umie prosto chodzić, to też we dwa lata cały mój skarb zniknął w oceanie butelek... Oto cała moja historja!
Pascal de Landilly, którego wyrażenia Bordeblata w prawdziwy zachwyt wprowadzały, potakiwał mu z zapałem. Adela i Matylda śmiały się jak najęte. Jeden tylko Fabrycjusz siedział milczący i zamyślony.
Spacer trwał przeszło dwie godziny. Słońce chyliło się ku zachodowi. wieczorny chłód i lekka mgła uczuwać się dawały.