— To dekokt, jaki kazałem przygotować? zapytał lekarza pomocnika.
— Tak jest, panie profesorze.
— Proszę o łyżeczkę.
— Służę panu profesorowi.
— Teraz pomóżcie mi oboje. Trzeba wolno otworzyć zaciśnięte zęby chorej, a ja wleję jej lekarstwo.
Grzegorz i Schultz zbliżyli się do łóżka Joanny.
Edma, klęcząc ciągle; modliła się gorąco. Obłąkana połknęła lekarstwo do ostatniej kropli.
— Teraz — powiedział doktor V. — nie pozostanie nic jak tylko czekać.
— Profesorze — zapytał Grzegorz — czy masz nadzieję?
— Za jedną godzinę — odrzekł sławny człowiek — pani Delariviére będzie ocalonę, albo umrze.
∗ ∗
∗ |
Podczas, kiedy w domu zdrowia w Auteuil rozgrywał się ten dramat okropny, oto co się działo w Mantes, w hotelu stacyjnym, w którym pozostawiliśmy trzech znajomych naszych.
Mały Pietrek, jak mu zalecił Klaudjusz Marteau, wyczekiwał cierpliwie w sieni. Czatował na Laurenta gdy ten wyjdzie ze swego pokoju, ażeby zanieść do biura telegrafu depeszę, jaką pragnął wysłać do Fabrycjusza Leclére. Czekał z dwanaście minut. Pan intendent nie tęgo władał piórem i musiał dosyć długo męczyć głowę nad sformułowaniem w kilku słowach wiadomości, jaką chciał posłać swemu panu.
Po długich mozołach udało mu się nareszcie. Piotruś zaczynał się już niecierpliwić, gdy wtem drzwi się otworzyły i Laurent się w nich ukazał. Wielkie zadowolenie malowało mu się na twarzy, w ręku trzymał papier. Piotruś zbliżył się do niego.
— A! to ty, malcze, — odezwał się protekcjonalnie intendent.
— Do usług panie Laurent.