Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/619

Ta strona została skorygowana.

Dziesięć minut po czwartej — powtórzył Klaudjusz — pozostaje mi zatem jeszcze godzina i trzydzieści cztery minuty, zanim wsiądę w pociąg paryski.
Laurent wyobraził sobie, że ex-marynarz musi mieć trochę gorączki.
— Co? wykrzyknął — co ty bredzisz?
— Mówię, że o piątej minut pięćdziesiąt cztery wsiądę na pociąg paryski, ażeby się znaleźć na stacji Saint-Lazare o siódmej minut pięć. Otóż potrzeba mi, aby szanowny Fabrycjusz Leclére, zacny nasz chlebodawca, nie dowiedział się, iż nie jesteśmy w Hawrze. Zrozumiałeś pan teraz?
Laurent wstał z krzesła.
— Kochany Klaudjuszku — rzekł pieszczotliwie — widzę ze smutkiem, że jesteś daleko bardziej chory, aniżeli przypuszczałem. Zwichnięcie spowodowało gorączkę, a gorączka bredzenie.
— Tak pan sądzisz?
— Pewny jestem.
— Mylisz się zatem, kochany panie Laurent, ja nie mam gorączki, ani maligny i zaraz panu tego dowiodę... Depesza, którą pan trzymasz w ręku i którą masz zanieść na telegraf, odejść nie może. Bądź pan łaskaw, podrzeć ją zaraz.
Intendent zmarszczył brwi groźnie. Zaczynał się niecierpliwić.
— Obiecałeś skończyć krótko, a przeciągasz do nieskończoności... Doktora zaraz ci przyślę... Potrzebuję powiadomić pana o tem, co zaszło, każ więc Piotrkowi drzwi otworzyć...
— O! co nie, to nie! — odpowiedział Klaudjusz.
— Zapominasz że jesteś okaleczony, żeś się nie zdolny bronić i że jeżeli mi się podoba, to ci klucz przemocą odbiorę... Nie chcę jednak żadnych gwałtów... Poraz drugi wzywam cię, abyś mi kazał drzwi otworzyć...
— Poraz drugi wzywam pana, ażebyś podarł tę depeszę...
— No, dosyć tego! zanadto nawet!... Dawaj klucz albo zawołam...