Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

Czas wracać — zawołał Fabrycjusz.
Trzy poruszenia wiosłami wystarczyły przewoźnikowi do zwrócenia czołna w stronę Melun, zaczęli zbliżać się do brzegu.
W chwili kiedy czołno przepływało znowu nawprost willi Baltusa, spojrzenia wszystkich, oprócz Fabrycjusza skierowały się na taras, na którym ukazała im się była poprzednio elegancka postać młodej dziewczyny w grubej żałobie.
Drzwi o szybach kolorowych, oprawnych w ołów, były już zamknięte, na tarasie nie było już nikogo, Zmrok przysłonił ciemnością domek elegancki i nadał mu smutny pozór. Bordeplat zaczął pospieszać i wkrótce przybito do przystani.
— Baronie — odezwał się Fabrycjusz, wyskakując pierwszy na schodki — dajno porządny napitek temu zuchowi, a ja pójdę tymczasem zapłacić za czołno.
I pospieszył do wdowy Gallet.
— Wiele jestem pani winien? — zapytał.
— Okrągłe dziesięć franków.
— Służę pani...
— Ślicznie dziękuję... A czy zadowolony pan byłeś z przewoźnika?
— Niezmiernie... Jakże się nazywa ten dzielny chłopak? słyszałem, żeś go pani Bordeplat tytułowała, ale to musi być tylko jego przezwisko!
— Tak panie, to tylko przezwisko. Rzeczywiście nazywa się Klaudjusz Marteau, marynarz... najlepszy człowiek, ale pijanica.. Przepija wszystko, co zarabia, gdyby nie to, miałby się wcale nieźle...
Fabrycjusz wyjął z kieszeni notesik i zapisał na jednej z kartek: „Klaudjusz Marteau, urodzony w Melun, były majtek na pokładzie „Neptuna“, 1859 roku“.
Dowiedziawszy się, co mu było potrzeba — wrócił do Pascala i dwóch kobiet.