Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/624

Ta strona została skorygowana.

— Narażasz się pan na to, że możesz pozostać na całe życie kulawym.
— E! silny jestem i nie byle co mnie pokona... zresztą nie ma o czem gadać, bo muszę jechać...
— Czy towarzyszące panu osoby także odjeżdżają?
— Nie... Czekać tu będą na mnie parę dni, oto proszę trzysta franków na ich wydatki. Gdy wrócę, porachujemy się...
— Dobrze, proszę pana... Zaraz panu kwit przygotuję...
— Jak się panu żywnie podoba.
— Na jakie nazwisko, jeżeli łaska?
— Klaudjusz Marteau, kochany panie.
— Jedziesz pan pociągiem, wychodzącym o piątej minut czterdzieści pięć, zapytał gospodarz.
— Tak.
— To masz pan czas dostać się na kolej bez zbytniego pospiechu...
— Bo też o pospiechu, jako kulawy myśleć nie mogę...
— Oto kwit pański... k
— Dziękuję... Daj mi pan kawałek chleba, kawałek zimnego mięsa i butelkę wina na drogę...
W pięć minut później Klaudjusz Marteau był już na stacji, kupił sobie bilet drugiej klasy i wyjechał do Paryża. Zdawało mu się, że kolej za wolno idzie, tak mu pilno było. Nareszcie zatrzymali się na stacji świętego Łazarza. Eksmarynarz wyskoczył z wagonu, skoczył do powozu i krzyknął na stangreta:
— Ulica Raffet w Auteuil, tylko jedź, co koń wyskoczy... Sto sous za kurs i drugie sto na piwo.
Stangret podciął konia i poleciał galopem.

∗             ∗

Lekarstwo, zaordynowane przez doktora V.... i kilka po nim szklanek letniej wody, poskutkowały i niebawem ulżyły znacznie chorej, oczyszczając żołądek. Niteczki krwiste coraz były rzadsze, oczy traciły wyraz nieruchomy, członki stawały się coraz wolniejsze. Pomimo tych jednak pocieszających symptomatów uczony doktor kiwał głową, co