Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/625

Ta strona została skorygowana.

było oznaką, że jest niezmiernie zaciekawiony. Grzegorz wiedział to dobrze.
— Kochany profesorze — rzekł — czy skonstatowałeś coś niebezpiecznego?
— Przynajmniej bardzo dziwnego... odpowiedział doktor V.
— Co takiego?
— Pewna obserwacja jaką zrobiłem, przekonywa mnie, że trucizna podawana była chorej po kilka razy i to w różnych dozach, co przekonywa, że zbrodnia popełnianą jest przez osobę, mającą swobodny przystęp do pani Delariviére..
Edma wtrąciła się teraz.
— Panie doktorze — rzekła — czy pozwolisz mi dać pewne objaśnienia, które się może przydadzą na co?
— Mów, kochane dziecię, słucham cię — odparł uczony.
— Ubiegłej nocy spałam niedobrze i ciągle się budziłam... Naraz wydało mi się, że ktoś po cichu wchodził na schody i zatrzymuje się w sieni. Przejęta jakąś obawą, podniosłam się, zapaliłam świecę, wyszłam z pokoju i weszłam do matki...
— I cóż? — zapytał żywo Grzegorz — co pani Delariviére?...
— Spała i zdawała się spokojną. Uklękłam przy łóżku, pomodliłam się trochę i odeszłam do siebie. Upłynęło kilka minut i jakiś łoskot mnie uderzył... Podniosłam się znowu, bardzo niespokojna tym razem, powtórnie weszłam do matki... Przechodząc przez sień zdawało mi się, że słyszałam zamykające się ostrożnie po cichutku drzwi od sieni... Czy to było tylko złudzenie?... sama nie wiem... Weszłam do matki. Spostrzegłam mamę na łóżku z otwartemi oczami a karafkę z napojem rozbitą przy łóżku.
— Dla czego nie powiedziałaś mi pani o tem? — rzekł z wymówką Qrzegorz.
— Nie przywiązywałam żadnego do tego znaczenia... Rozbita karafka wytłómaczyła mi przyczynę hałasu. Niczego nie byłam pewną; przypuszczałam, że mi się zdawało tylko i nie myślałam już wcale o tem, i dopiero uwagi pana profesora przywiodły mi wszystko na pamięć.