i wszyscy znajdowali się w salonie. Profesor V... zapisywał lekarstwo... Wtem lekko do drzwi zastukano.
— Proszę — odezwał się Grzegorz.
Ukazał się odźwierny.
— Co tam takiego? — zapytał Vernier.
— A to, panie doktorze, jakiś człowiek wyglądający na marynarza, a przynajmniej tak ubrany, powiada, że jest z Melun, że zna pana doktora i chce się z panem widzieć.
— No to go tu przyprowadź — powiedział doktor Vernier.
Odźwierny się oddalił, a po chwili powrócił z Klaudjuszem Marteau. Marynarz zatrzymał się przy drzwiach, oddał obecnym ukłon po wojskowemu i szybko spojrzał po nich.
— Życzyłeś widzieć się ze mną, mój przyjacielu? — zapytał go Grzegorz.
— Tak jest, panie doktorze — odpowiedział Klaudjusz — chociaż nie pana spodziewałem się zastać tutaj...
— Cóż masz mi do powiedzenia?
— O! mam dużo, ale najpierw muszę panu zadać pewne pytanie.
— Jakie?
— Który z tych dwóch panów, obecnych tutaj, jest panem Rittnerem?
— Żaden mój przyjacielu. Doktor Rittner, mój poprzednik, opuścił Paryż, a nawet Francję, po sprzedaniu mi zakładu. Ci panowie są to koledzy moi, w których pokładam największe zaufanie. Możesz mówić przy nich wszystko bez obawy.
— Jeszcze jedno zapytanie, panie doktorze. Czy masz pan pomiędzy swojemi choremi ciotkę i kuzynkę pana Fabrycjusza Leclére’a?
— Tak jest — odpowiedział Grzegorz. — Ta pani, dodał, wskazując na Edmę — jest córką pani Delariviére.
— Prawda! — wykrzyknął Klaudjusz. — Poznaję panienkę, woziłem ją kiedyś w Melun czołnem razem z panną Baltus.
— Przypominam was sobie — odezwała się młoda dziewczyna.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/629
Ta strona została skorygowana.