Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/637

Ta strona została skorygowana.

Powróćmy do Mantes, gdzieśmy pozostawili Laurenta pod dozorem małego Piotrusia, energicznego dwunastoletniego chłopaka, zaopatrzonego w rewolwer dużego kalibru.
Po odjeździe Klaudjusza pan intendent przyszedł do siebie o tyle, że się mógł rozpatrzeć w obecnem swojem położeniu.
— Jestem w matni! — myślał sobie. Ten Klaudjusz to łotr śmiały, niezwykle odważny i zręczny. Jeżeliby mnie posądzono o kradzież tych trzydziestu tysięcy franków, które mi zabrał, jak się usprawiedliwię? Marteau zdolnym jest skompromitować Fabrycjusza, zdolnym jest wpakować go w kałużę, nagromadzić przeciwko niemu fałszywych dowodów, pomimo niewinności narazić na niebezpieczeństwo, a może nawet na zgubę. W takim razie postradam miejsce, a kto wie, czy przeklęty marynarz nie znajdzie sposobu i mnie także skompromitować.
Pochwycił się za głowę i postawił sobie pytanie:
— Klaudjusz Marteau jest zręcznym łotrem, ale pan Fabrycjusz nie jest głupcem, a w dodatku najuczciwszym jest człowiekiem! Jeżeliby został ostrzeżonym o tem, co mu zagraża, znalazłby z pewnością sposób wykręcenia i siebie i mnie naturalnie. Gdybym go ostrzegł o niebezpieczeństwie, byłby mi wdzięcznym bez granic. Trzeba więc prześcignąć marynarza... chociaż mnie bardzo wyprzedził.
Dla oswobodzenia siebie i mojego pana, co zrobić ażeby się uwolnić z zasadzki?
Po chwili namysłu odpowiedział sobie:
— Tak sobie rozmyślając, Laurent podniósł głowę i zaczął się wpatrywać w Piotrusia.
— No, chłopcze — odezwał się do niego — widzisz, na co się naraziłem, za to tylko, że chciałem wiernie służyć swojemu panu, co było moim obowiązkiem. Ani się żartem domyślałem, żeby uczciwe spełnianie służby mogło się komu niepodobać.
Piotruś uśmiechnął się figlarnie.