— Wcale ci nie mam za złe, mój malcze, chociaż niepotrzebny cały ten dozór, bo przecie dałem słowo, że się nie ruszę nigdzie.
Dzieciak obszedł pokój do okoła, przekonał się, że jest jedno tylko wyjście do sieni i powiedział:
— Więc i to pana nie obrazi, że zamknę drzwi na dwa spusty i klucz zabiorę?...
— Wcale a wcale... Będę spać najspokojniej do samego rana jak człowiek, co ma spokojne sumienie.
— Życzę panu dobrej nocy, panie Laurent.
— Dobranoc ci, chłopcze. A obudź mnie, skoro dzień się zrobi.
Mały Piotruś wyszedł, zamknął drzwi na klucz i udał się do siebie na spoczynek. Ale przyszło mu na myśl, że Laurent mógłby oderwać zamek i należy temu zapobiedz.
Jednem ze zwykłych jego zajęć, było naprawianie sieci, to też nie rozstawał się nigdy z narzędziami potrzebnemi do tej roboty. Wyciągnął z kieszeni długi mocny szpagat, którego jeden koniec przywiązał do klamki, a drugi owiązał sobie około nogi i w ubraniu rzucił się na łóżko.
— W ten sposób — myślał sobie — nie uda się panu Laurentowi otworzyć, żeby mnie nie obudzić...
I zasnął spokojnie.
Kamerdyner Fabrycjusza poczekał jeszcze z dziesięć minut.
— Ten straszny dzieciak — pomyślał — musiał już usnąć chyba. Oto chwila do ucieczki. Gdybym nożem zamek podważył, tobym się załatwił prędko.
Po chwili namysłu potrząsnął jednakże głową i powiedział:
— Na nic!... ta bestja może się położy — podedrzwiami, aby pochwycić mnie w chwili wydobywania się na świeże powietrze i mógłby mi wpakować kulkę w plecy, co by nie było tak bardzo przyjemnem.