Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/641

Ta strona została skorygowana.

— No, to dobrze, bo i czas już był wielki!... Jeszcze pięć minut, a poleciałbym na ulicę La Fontaine do komisarza. Gdzie jedziemy?
— Do Neuilly Saint James, bulwar Sekwany. Zatrzymasz się tylko po drodze przed jaką lepiej wyglądającą restaurację. Ofiaruję ci jaką przekąskę i szklankę wina.
— Rozumiem, obywatelu! O! jakie z pana dobre dziecko!.. Powinieneś mnie pan rocznie wynająć...
— Jak tylko zostanę bogaczem, to zaraz pomyślę o tem, kochany chłopcze... — odrzekł śmiejąc się marynarz.
Przystanek w restauracji przeciągnął się dłużej trochę i było już około północy, gdy fiakr zatrzymał się znowu na bulwarze Sekwany, przed małą furtką, którą dobrze znamy.
Stangret, hojnie zapłacony, odjechał, marynarz zaś wyjął klucz z kieszeni, wszedł do parku, a następnie do swojego mieszkania, wziął krytą latarkę, zapalił ją, schował do kieszeni i przez aleje najbardziej zacienione doszedł do willi, obszedł ją wolno do koła wpatrując się w każde okno, czy się gdzie czasami nie świeci.
Blisko kwadrans stał przed oknami Fabrycjusza. Ciemno w nich było zupełnie.
— Jeżeli łotr miał zamiar powrócić tej nocy — pomyślał Klaudjusz — to jużby być powinien, nie ma potrzeby na teraz interesować się nim więcej.
W prawym rogu posiadłości, w stronie Sekwany poza domem, w którym mieszkał z małym Piotrusiem, znajdowały się gęste krzaki i przepyszny, rozłożysty jawor. Bordeplat wsunął się w te zarośla, ukląkł u stóp jaworu, wyjął z kieszeni latarkę, rozjaśnił światło i nożem zaczął kopać ziemię. Była ona w tem miejscu pulchna, widocznie więc była poruszana niedawno.
Po paru chwilach nietrudnej pracy, Klaudjusz wydał okrzyk zadowolenia, bo natrafił na szkatułkę, należącą do Matyldy Jancelyn. Podniósł ją i poszedł w pobliską aleję, mówiąc sam do siebie: