Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/644

Ta strona została skorygowana.

— Po co się martwić takiem krótkiem rozstaniem. Wszak powrócisz jutro?
— Zapewne!... Będę tu jutro i codziennie, dopóki obecność twoja będzie tu potrzebną... Takie mam postanowienie i najgorętsze życzenie... Ale kto może odpowiadać za jutro, kto wie, gdy opuszcza swoje szczęście, czy znajdzie je znowu?
— Jakto?.. Czyż może ci co przeszkodzić powrócić tu jutro?
— Coś nieprzewidzianego... niespodzianego, wypadek na kolei albo w powożie... Kto wie, czy żyć będę jutro...
Paula zbladła i wykrzyknęła:
— Co za myśl jakaś straszna? — odpędź ją jaknajprędzej od siebie... bo mnie przerażasz!...
— Radbym... ale nie mogę... Jestem dziś słaby jakiś i zabobonny... Potrzeba rozstania się z tobą przeraża mnie poprostu... Czarne jakieś przeczucia opanowały mój umysł. Wiem, że należy odjechać... wiem, że muszę to uczynić, ale zdaje mi się, że nie zobaczymy się już więcej, że cię widzę po raz ostatni.
Nagle rumieńce wystąpiły na policzki młodej dziewczyny. Spuściła oczy i szepnęła:
Czy naprawdę tak ci się wydaje?
— Przysięgam!...
— No to nie odjeżdżaj.
Leclére zadrżał. Osięgnął cel zamierzony.
— Co? powiedział, wpatrując się w pannę Baltus z głębokiem zdziwieniem — co powiedziałaś, najdroższa?
— Chcę rozproszyć wszelkie twoje obawy — odparła Paula chcę ci dowieść, że przeczucia twoje są urojeniem.
— Ale co świat powiedziałby, Paulo?
— Co mnie tam świat obchodzi?... Bylem sumienie miała spokojne, bylem sobie nic do wyrzucenia nie miała, to zresztą mała rzecz wszystko. Jesteś narzeczonym moim... Ufam ci bez granic... Powierzam chętnie twojemu honorowi honor mój dziewiczy... Cóż nad to naturalniejszego i słuszniejszego? Któżby śmiał miotać potwarze na tak naturalny