Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

— Ukochany mój tyranie, będę ci posłusznym jak zawsze.
I bankier złożywszy gorący pocałunek na czole małżonki, poszedł do swego pokoju. Pokój ten przyległym był do pokoju, w którym leżała Joanna, a pan Delariviére poszedł doń, nie żeby się przespać, jak przypuszczała chora, ale żeby się namyślić.
Okropne wzruszenia, jakich doznał ubiegłej nocy, przygnębiły bardzo poczciwego człowieka, pomimo całego zapasu zdrowia i hartu duszy. Chociaż już był zupełnie prawie uspokojonym, przebyte cierpienia pozostawiły pewien ślad w jego umyśle. Takich ciosów nie zapomina się zupełnie. Dotkliwe rany zostały zabliźnione, ale nie zagojone.
Pan Delariviére rzucił się na krzesło, zasłonił twarz rękami i zamyślił się głęboko.
— Joanna o mało nie umarła w pełni młodości. A ja czyż mam prawo rachować na długie jeszcze lata przed sobą?.. Ja starcem już jestem!.. Jeżeli śmierć schwyci mnie niespodzianie, jeżeli nie pozostawi mi czasu do spełnienia wielkiego, jaki mam, obowiązku, los dwojga istot, jedynych jakie kocham na świecie, byłby z mojej winy okropnym. Krew mi się ścina w żyłach na samą myśl o tem... O, już zwlekam za długo... Ale odtąd ani godziny, ani minuty jednej... Cokolwiek się stanie, zapewnię przynajmniej przyszłość Joannie i córce.
Powstał, podszedł do kominka, pociągnął za sznurek od dzwonka i otworzył drzwi wychodzące na korytarz.
Róża ukazała się natychmiast.
— Pan dzwonił? — spytała.
— Ja moję dziecię... Proszę cię, przynieś mi trzy lub nawet cztery arkusze papieru stemplowego, po sześćdziesiąt centymów i zarazem wszystko co potrzeba do pisania oraz parę dużych kopert...
— Będzie wszystko natychmiast!
Pan Delariviére otworzył małym kluczykiem, przyczepionym do łańcuszka od zegarka, torebkę podróżną, jaką miał przewieszoną przez ramię i jakiej nie zdejmował z siebie, nawet siadając do śniadania z doktorem.