Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/650

Ta strona została skorygowana.

— Ale w nocy nie przechodzi żaden pociąg do Paryża.
— To mi nic nie przeszkadza. W cztery godziny dojadę końmi do Auteuil.
I dodała, zwracając się do panny służącej:
— Obudź natychmiast Józefa i niech bez straty czasu zaprzęga Jacka i Dicka do małego powoziku.
Fabrycjusz miał czas przyjść do siebie.
— Ja ci będę towarzyszył — rzekł — skoro wyszła pokojówka.
— Nie, mój przyjacielu. Niepodobna.
— Dla czego?
— Doktor Vernier, zobaczywszy nas razem, domyśliłby się, żem cię zatrzymała w willi.
— No i cóż cię to obchodzi?
— Bardzo mnie obchodzi, bo bardzo mi zależy na jego szacunku. Moja nieroztropność wydałaby mu się niezmiernie dziwną, zaczynam bowiem rozumieć, żeśmy oboje postąpili wielce nierozsądnie.
Wymawiając ostatnie słowa, Paula zarumieniła się i mówiła dalej:
— Nie pojadę przecież sama, stara Magdalena pojedzie ze mną. Ty, mój przyjacielu, prześpij noc tutaj, a rano przybądź do Auteuil. Przybędziesz, nieprawda?...
— Ma się rozumieć, że przybędę i aż do chwili zobaczenia się, minuty znowu wydawać mi się będą latami...
— Dziękuję ci, kochany Fabrycjuszu.
— Powóz już zaprzężony, proszę pani — powiedziała wchodząc pokojówka.
Panna Baltus włożyła na główkę mały, czarny kapelusik, zarzuciła na siebie płaszczyk kaszmirowy, podała czoło do pocałowsnia narzeczonemu i wyszła z pokoju, powtarzając:
— Do widzenia, mój drogi, będę cię niecierpliwie oczekiwać.
Siadając do powozu, spojrzała w okno swego pokoju. Zobaczyła w niem Fabrycjusza. Raz jeszcze na znak pożegnania przyłożyła ręce do ust i przesłali sobie pocałunki.