Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/652

Ta strona została skorygowana.

Paula ze ściśniętem sercem pospieszyła za nim. Panna Baltus taka uradowana i pełna nadziei w chwili przyjazdu, teraz doświadczała jakiejś obawy okrutnej. Przeczuwała jakąś straszną katastrofę, ale nie mogła odgadnąć, jakiej była natury.
— Na Boga, doktorze — zawołała, skoro drzwi salonu się zamknęły — nie pozostawiaj mnie dłużej w niepewności. Mów prędko, co się stało?
Grzegorz pochylił głowę, jako człowiek, przerażony tem, co ma powiedzieć.
Paula nalegała:
— Twój list omylił mnie, nieprawda? Chciałeś mi sam oznajmiś o nieszczęściu... Joanna nie żyje...
— Nie, proszę pani — odrzekł żywo Grzegorz — żyje i ma się lepiej.
— Na prawdę?...
— Przysięgam pani!
Młoda dziewczyna odetchnęła. — Grzegorz rozpoczął znowu:
— Joanna żyje i zdaje mi się, że wyszła z niebezpieczeństwa, ale śmierć była bardzo bliską. O mało ją nie zamordowano.
— Co? — powtórzyła zdziwiona Paula — chciano zamordować?
— Tak jest, proszę pani...
— Wytłómacz się pan, na Boga!... Słyszę pana, ale go nie rozumiem. Mów doktorze, mów!
— Będę mówił, proszę pani, ale zbierz pani całą siłę, całą odwagę, bo otrzymasz cios okrutny.
— Wiesz, panie Grzegorzu, żem jest silną i odważną! Zabito mi ukochanego brata, a nie umarłam jednakże. Mogę zatem wiele przetrzymać... Fryderyk był mi życiem, wszystkiem, jakież jest większe, silniejsze uczucie, w któreby mógł cios uderzyć?
— W miłość pani...
Młoda dziewczyna zachwiała się.