Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/653

Ta strona została skorygowana.

— W moją miłość... — powtórzyła. Czyż to możebne!... Cóż wspólnego ma miłość moja z usiłowanem zabójstwem pani Delariviére?
— Zaraz się pani dowie. Gdyby nie prawdziwie cudowne ostrzeżenie, Joanna jużby nie żyła! Spełniała się nikczemna zbrodnia. Biedna kobieta o mało nie została otrutą...
— Ach! — wykrzyknęła cała drżąca Paula.
— Zatruwana była powoli — ciągnął Grzegorz — małemi dawkami, dzień po dniu, godzina po godzinie, z nikczemną podłością, z piekielną cierpliwością!
— Dzień po dniu... godzina po godzinie — powtarzała przerażona panna Baltus... To nie do uwierzenia... to coś potwornego...
— Wyda się to pani daleko potworniejszem, gdy pani dowie się jeszcze nazwiska mordercy.
— Czy ja znam tego nędznika!...
— Niestety!... Zna go pani...
— Ależ to niepodobna! Podobny potwór musi być zbiegiem z galer!
— Niestety! proszę pani, nie wszystkie potwory mieszczą się na galerach!... Nędznik, o którym mówię, to człowiek bogaty i poważany.. Nieraz ściskałem go za rękę... ja... i pani także...
Grzegorz urwał.
— I ja? — powtórzyła zdyszana Paula. — Ja?
— I pani także, bo kochasz go pani.
Młoda dziewczyna krzyknęła przeraźliwie, zerwała z głowy kapelusz i szybkim ruchem rozpięła włosy, jak gdyby chciała ulżyć głowie, co o mało nie pękła pod ciosem aż tak straszliwym.
— Nie — szepnęła następnie zmienionym głosem.
— Nie... Ja źle zrozumiałam... ja widocznie rozum tracę... Myśl, która mi przyszła do głowy, zawstydza mnie i przeraża... Pan nie chciałeś przecież wymienić Fabrycjusza Leclére?
— Jego miałem na myśli, proszę pani i raz go jeszcze wymieniam... On jest mordercą Joanny... on...