Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/656

Ta strona została skorygowana.

Sierota skinęła główką, co miało znaczyć:
— Możesz pan liczyć na nią...
— Czy pan Fabrycjusz ma tutaj być dziś rano?
— Tak...
— Przyrzeknij pani, że czuwać będziesz nad swojem zachowaniem się i swoją mową. Przyrzeknij pani, że ani gestem, ani spojrzeniem, ani najmniejszem słowem nie dasz się domyślić o podejrzeniu, jakiego jest przedmiotem...
— Zanadto pewną siebie jestem, abym się wahać miała! — wykrzyknęła Paula. — Owszem, pragnę, aby niewinność jego wykazała się w całym blasku... Przyrzekam panu wszystko, o co mnie prosiłeś przed chwilą.
— Dziękuję pani!... Dzisiejszej nocy będziesz pani miała dowód...
— Panie Grzegorzu — odrzekła melancholicznie Paula pamiętaj pan o tem, że przed kilku miesiącami w Melun przytrzymano człowieka, jakoby mordercę mojego brata. Człowieka tego wszystko oskarżało, walczył on napróżno z pognębiającemi go dowodami i został skazany... Na śmierć go osądzono. A jednakże wiesz, kochany doktorze, tak samo jak i ja, że owe dowody były kłamliwe... Człowiek oskarżony, osądzony i stracony, był niewinnym. I oto sprawiedliwość tak postąpiła, panie Grzegorzu!... Czy pan czujesz się od niej silniejszym, czy uważasz się za nieomylnego?...
— Nie, proszę pani — odrzekł młody doktor — i przysięgam pani, że pragnąłbym z całej duszy, abym się omylił. Ale na nieszczęście, omyłka jest niepodobną.

ROZDZIAŁ XXIV.

Dosyć długą chwilę trwało milczenie, po ostatnich słowach Grzegorza Vernier; nareszcie panna Baltus, pragnąc zmienić rozmowę, tak dla niej niemiłą, zapytała:
— Jakże się ma dzisiaj nasza biedna Joanna?
— Daleko lepiej, proszę pani — odpowiedział młody doktor.
— Czy mogę ją widzieć?
— Skoro tylko nadjedzie doktor V...