Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/657

Ta strona została skorygowana.

— A Edma?...
— Stan jej zawsze jest jednakowy. Wypadki wczorajsze wcale jej niej nie pomogły... Czy pani życzy sobie pójść do niej?...
— Nie w tej chwili... Później trochę... Czuję się bardzo znużoną, muszę odpocząć w moim pokoju... Bądź pan łaskaw uprzedzić mnie, skoro doktor V... nadjedzie...
— Dobrze, proszę pani.
Paula wyszła.
— Niestety! — mówił do siebie półgłosem Grzegorz, po jej wyjściu z salonu — zadałem jej cios okrutny... Obawiam się, czy wroga sobie nie zrobiłem...
— Zapewne — odezwał się wchodząc doktor Schultz — ale na chwilę tylko, bo wkrótce się przekona, że nie popełnił pan kłamstwa.
— Tak jest, — odrzekł Vernier, — ale może i wtedy jeszcze nie przebaczy mi, że pierwszy zwiastowałem jej tę straszną prawdę. Takie to już serce kobiety.
Trochę przed dziewiątą stary uczony przyjechał do Auteuil.
— Co tu słychać? — zapytał. — Czy panna Baltus przyjechała z Melun?
— Przyjechała, kochany profesorze.
— Cożeś jej powiedział?
— Wszystko...
— Musiało to zrobić na niej okropne wrażenie!... Biedna dziewczyna musi być zgnębiona szalenie?
— Właściwie zirytowaną jest tylko...
— Jakto?
— Zaprzecza zbrodni, odrzuca wszelkie oskarżenia...
— Pomimo dowodów?
— Tak, kochany profesorze, pomimo dowodów. Nie chce w nie wcale wierzyć.
Tu opowiedział Grzegorz profesorowi całą swoją rozmowę z Paulą.
— Żal mi z całej duszy dziewczyny, bo bardzo cierpieć będzie, skoro rzeczywistość łudzić się nie pozwoli...