Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/659

Ta strona została skorygowana.

— Bądź spokojny, doktorze — odrzekła ostro prawie. — Nie zapominam niczego nigdy... nigdy... Wiesz o tem zresztą, że ja nie obawiam się żadnej próby.
Drzwi znowu się otworzyły i wszedł Fabrycjusz. Od progu zaraz skłonił się wszystkim i rzucił na wszystkich badawcze spojrzenie.
Nadzwyczajnym atoli wysiłkiem woli, osoby zebrane w pokoju zachowały twarze spokojne i uśmiechnięte. Leclére zbliżył się i podał rękę Grzegorzowi. Ten uścisnął ją jak zwykle. Potem łotr ucałował końce paluszków panny Baltus i zapytał o Joannę.
— Ma się lepiej, panie Leciére... daleko lepiej — odpowiedział Vernier. — Cudownym jakimś przypadkiem pani Delariviére odzyskała wczoraj błyski rozumu i pamięci, co pozwala nam mieć nadzieję, iż straszna próba, jakiej niezadługo chciałem poddać biedną kobietę, nie będzie wcale potrzebną. Sama natura bez gwałtownych wstrząśnień doprowadzi nas do pożądanego rezultatu.
Fabrycjusz potrafił nadać swej twarzy wyraz radości.
— Ach! doktorze! — wykrzyknął — co za szczęśliwa wiadomość, jak nią jestem uradowany!.. Jakto kochana ciotka Delariviére wkrótce odzyska rozum i odzyska zupełną inteligencję?...
— Śmiem pana zapewnić, że za trzy dni ciemności jej zostaną rozproszone.
Siostrzeniec bankiera przyłożył chustkę do oczu i udawał, że łzy ociera.
— Ach! — mówił — gdyby moje życie, które całe złożyłem u stóp panny Baltus, należało jeszcze do mnie, oddałbym je chętnie za to, żeby się pańskie nadzieje ziściły.
Słuchając Fabrycjusza, Paula nie posiadała się z radości. Spojrzała na Grzegorza, a spojrzenie to mówiło:
A oto ten, którego posądzacie!... Najpiękniejsza dusza! najszlachetniejsze serce!... Poznajcie swój błąd i rumieńcie się za niego.