Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/666

Ta strona została skorygowana.

— Chodźcie za mną — odezwał się Grzegorz — nasze miejsce w pokoju Joanny, musimy tam wyprzedzić mordercę, ktokolwiek jest. Wyszli z gabinetu, ażeby się udać do pawilonu zamieszkanego przez matkę i córkę. Podczas kiedy mijali przestrzeń zupełnie odsłoniętą, posłyszeli rozlegające się wśród nocy, od strony gmachu, zajętego przez furjatki, dziwne okrzyki, przekleństwa i jęki złowrogie. Zdziwiony profesor zwolnił kroków.
— Co to takiego?... — zapytał Grzegorza.
— Jedna z moich pacjentek dostała nagłego ataku — odpowiedział Vernier. — Nie zatrzymuj się, proszę cię, kochany profesorze... Nie mamy czasu.
Okrzyki warjatki stawały się coraz głośniejsze i poprzez zamknięte okna dochodziły urywane jej słowa:
— Dwadzieścia tysięcy franków... dwadzieścia tysięcy franków... Fryderyk Baltus umarł zamordowany... zamordowano go dla dwudziestu tysięcy franków!...
Potem zapanowało głębokie milczenie.
— To Matylda Jancelyn... szepnął Grzegorz — umrze biedna ta dziewczyna...
Posłyszawszy nazwisko swojego brata, wymówione o tej godzinie i w tak dziwnie przerażających warunkach, panna Baltus zadrżała od stóp do głowy i pomimo całej energji jaką posiadała, poczuła, że jej niedobrze.
— Niech się pani wesprze na mnie... powiedział jej doktor V...
Paula podziękowała skinieniem i chwyciła się ramienia profesora, Za minutę wchodzili do pawilonu, a Schultz z rewolwerem w ręku wyszedł z poczekalni.
— Już idzie... odezwał się Grzegorz po cichu. — Chodź pan z nami.
Młoda dziewczyna i jej towarzysze weszli na schody i przestąpili próg pokoju Joanny. W tej właśnie chwili otworzyła się furtka ogrodu. Cień zarysował się w ciemności, przez ostrożność przystanął parę sekund i rezolutnie przystąpił pod pawilon.