Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/668

Ta strona została skorygowana.

nas o potwarz... Że to najpodlejszy z morderców, masz teraz niestety na to dowody. Czy uważasz je pani za dostateczne?...
Paula załamała ręce z rozpaczy.
— On mordercą... — szeptała — on trucicielem!... on, którego tak kochałam?... Mój Boże!... mój Boże!... mój Boże!...
I wybuchła płaczem spazmatycznym.
Jakby na domiar podłości swej, Leclére padł na kolana, wyciągnął ręce i szeptał:
— Tak, jestem mordercą... Tak, jestem nikczemnym... Ale nie wiedziałem, co robię... Szalony byłem!.. Zlitujcie się nademną... i skoro Joanna żyje, darujcie mi...
— Prosi o łaskę! — powiedział Grzegorz z najwyższą pogardą. — Prosi o litość!... A czy ty miałeś litość nad swą ofiarą? Czy miałeś litość nad Joanną?
— Nie zasługuję na litość ani na przebaczenie, to prawda. Ale bądźcie litościwymi. Przebaczcie mi...
— Nie mamy prawa... nie jesteśmy sędziami twoimi...
Paula wtrąciła błagalnie:
— Panie Grzegorzu — rzekła — mam w tej chwili dla tego nędznika większą z pewnością, niżli wy pogardę, a jednakże wstawiam się za nim. Nie udało mu się spełnienie zamierzonej zbrodni... Dzięki Bogu i wam, panowie, Joanna została ocaloną. Pozostawcie mu czas na pokutę... Niech ucieka... niech opuści Francję i Europę... niech zawlecze na koniec świata hańbę i wyrzuty sumienia... Niech go dotknie sprawiedliwość boska... ale nie oddajcie go sprawiedliwości ludzkiej...
— Zaraz... zaraz... inaczej pani będziesz mówić, panno Baltus — odezwał się głos jakiś gruby.
I jednocześnie eksmarynarz wpadł do pokoju i stanął przed Fabrycjuszem.
— Co to?.. Klaudjusz Marteau tutaj?... — mruknął ostatni powstając.
— A tak... do wszystkich piorunów!... Ja... Klaudjusz Marteau we własnej osobie!... — odpowiedział nasz przyjaciel.