Jedni trzymali za nim, drudzy przeciwko niemu występowali. Jedni utrzymywali, że taki śliczny chłopak, taki wesoły towarzysz, taki dobry gracz, nie mógł popełnić takiej kupy zbrodni — drudzy dowodzili, że w wielu okazjach uznawali wesołego swego towarzysza za fałszywego poczciwca, za fałszywego ptaka, który musiał źle skończyć. Wszyscy obiecywali sobie bywać na posiedzeniach sądu, jakby szło o jakie pierwsze przedstawienie. Wezwania zostały posłane do kapitana Karjola, komendanta „Albatrosa“ i do doktora Bardy, lekarza okrętowego, ale „Albatros” był na morzu, nie można się było spodziewać, ażeby wzywani stawili się na żądanie sprawiedliwości.
Fabrycjusz, chociaż miał nadzieję ocalić głowę, był przygnębionym okrutnie. Usta wykrzywione dziwnym uśmiechem i dziki wyraz oczu, świadczyły o wewnętrznej wściekłości. Chwilami spojrzenie stawało się tak błędne, że można było myśleć, iż zwariował. Nic mu nie było. Nędznik obawiał się tylko kary. Wypuszczano go od kilku dni z pod klucza i mógł chodzić swobodnie po podwórzu z innymi więźniami.
Minister sprawiedliwości nie wątpił wcale o jego winie, ale upierał się przy utrzymaniu winy Piotra, chcąc zasłonić członków sądu od strasznej odpowiedzialności niesłusznego wyroku śmierci.
Powrócono do śledztwa pierwotnego. Odczytano i przekomentowano badanie tajemniczego winowajcy. Wymijające odpowiedzi, upieranie się przy zachowaniu prawdziwego nazwiska, dowodziło oczywiście, że jeżeli nie był mordercą, to był przynajmniej wspólnikiem.
Sławny adwokat, wybrany przez pannę Baltus, nie ukrywał przed sobą, że ciężkie będzie miał zadanie.
Paula zaczynała się obawiać, że rehabilitacja nie będzie otrzymaną, a przywiązywała do niej taką samą ważność, jak do ukarania prawdziwego winowajcy; zdawało jej się, że spełni święty obowiązek, zwracając honor pamięci niewinnego, od którego zażądano głowy w imieniu zamordowanego Fryderyka.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/683
Ta strona została skorygowana.