Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/685

Ta strona została skorygowana.

słodycze. Siedząc z Leclérem, poprzyjaźnili się z nim do tego stopnia, że pomimo specjalnej czujności, jakiej byli przedmiotem, ufając sobie bez granic, zaczęli układać wspólnie plan ucieczki, o rezultacie którego wkrótce się dowiemy.
Tego samego dnia, kiedy Grzegorz Vernier udał się do sądu kryminalnego w Melun, ażeby wyjednać dla panny Baltus upoważnienie do zobaczenia się z Fabrycjuszem, trzej przestępcy znajdowali się na podwórzu. Ogromny upał nie zachęcał do kręcenia się tam i z powrotem, to też trzej towarzysze ułożyli się jeden obok drugiego w cieniu jednego ze skrzydeł budynku i rozmawiali po cichu.
Jeden z nowych przyjaciół Fabrycjusza nazywał się Piotr Cadard, a przezwano go La Gourgone na galerach w Brest, gdzie całe pięć lat przesiadywał.
Drugi nazywał się Lorthene Ribot, a przezwisko miał Bec-de-Lampe, na pamiątkę kary, jaką odsiadywał w tem samem więzieniu w Melun, za zrabowanie sklepu lampiarza w Fontainebleau.
— No cóż? — zapytał La Giourgone kolegi Bec-de-Lampe — czy przypuszczasz, że na jutro krata będzie już zupełnie przepiłowaną?
— W dwadzieścia minut podejmuję się dokończyć dzieła — odrzekł Bec-de-Lampe — i zaraz potem będziemy mogli bez obawy używać świeżego powietrza.
— Nie tak to łatwo, jak się wydaje. Gabinet nasz jest przecież na drugiem piętrze.
— No to co?
— Nie wyskoczysz przecie oknem na drogę, okalającą więzienie... Do tego jedna tylko angora matki Michel pomódzby mogła...
— A kołdry nasze, głupcze?
— Wiem, że są kołdry i że można z nich zrobić sznury ale wiem także, że jest szyldwach na dole, bo słychać przecie, jak szelma włóczy się co noc... niby potępieniec...
— Nie po tej drodze chodzi...
Fabrycjusz przysłuchiwał się uważnie.
— A więc gdzież chodzi? — zapytał.