Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

Termin wyjazdu został naznaczonym, miejsce na jednym z wielkich statków parowych, które przewożą podróżnych między Ameryką a Europą, zostało zamówione.
Naraz bankier otrzymał od swojego agenta list, który go wprawił w wielkie zdziwienie i ucieszył niezmiernie. Donosił mu bowiem, iż pierwsza jego żona umarła przed ośmnastu łaty w Rosji, dokąd się z Francji przeniosła. Fakt ten nie ulegał żadnej wątpliwości — agent donosił, że czeka na otrzymanie lada dzień legalnego aktu zejścia i że natychmiast wyśle go do Nowego Jorku.
Bankier zatelegrafował, aby mu ten dokument odesłano do Paryża, dokąd właśnie się udaje.
Ta niespodziewana wiadomość miała, ma się rozumieć, niezmierną doniosłość.
Przyszłość bez chmurki, bez żadnej czarnej plamki zdawała się uśmiechać Maurycemu i Joannie.
Wyjeżdżali oboje przekonani, że najzupełniejsze szczęście czekało ich we Francji.
Nasi czytelnicy wiedzą resztę.
Powróćmy do Melun, do pokoju w hotelu pod „Wielkim Jeleniem“.
— Chwała Bogu, że to sen tylko! — szepnęła Joanna po ocknięciu.
— Sen! — powtórzył Maurycy, okrywając pocałunkami ręce chorej — musiał to więc być sen bardzo straszny?
— Tak, tak, straszny... okropny! — odrzekła młoda kobieta. — Byłam obecną na własnym moim pogrzebie. Upatrywałam cię około mojej trumny, ale cię nigdzie nie widziłam. Dziecko nasze pozostało samo na świecie, pozostało sierotą... opuszczoną, pozbawioną wszystkiego.
— Rozumiem twoje położenie, kochana Joanno, we śnie nie można panować nad sobą i nie można pokonymać swoich wrażeń, ale sen to był tylko, mara próżna i nic więcej, Żyjesz, ja jestem przy tobie. Żadne niebezpieczeństwo nie grozi Edmie.
— Prawda — szepnęła Joanna. — Dzisiaj rano byłam już jednakże w wielkiem niebezpieczeństwie. Jeżelibym umarła...