z tych szczegółów podnosił włosy na głowie Laurenta, ale nie osłabił jego wiary w dawnego pana.
— Niewinny jest! — powiedział sobie! — czyżby młody człowiek tak dobry, jakim on był zawsze dla mnie, mógł być zdolnym do mordowania i trucia?... Nigdy w życiu! Pan Fabrycjusz jest ofiarą przebrzydłego spisku! Miał wielką rację, że nie dowierzał Klaudjuszowi Marteau, to ten nikczemny marynarz narobił tego wszystkiego, to on wydobył się z pułapki, a postawił na swoje miejsce mojego pana! Nie pozwoliłbym spełnić tej podłości, gdybym jej był mógł przeszkodzić! Mam pieniądze pana Fabrycjusza i użyję ich, aby go ocalić.
Pełen zarozumiałości, próżny i bardzo wiele trzymający o swej osobie Laurent miał dobrą z tem wszystkiem naturę, a że potrafił się przywiązać, dawał tego liczne dowody. Przywiązanie to oślepiało go co do jego pana, którego kochał naprawdę i którego z najlepszą w świecie wiarą uważał za ofiarę.
Powziąwszy raz zamiar wyswobodzenia Fabrycjusza, udał się do Melun, aby projekty swoje doprowadzić do skutku. Opuścił kuzynów, ażeby osiąść w mieście, w którem Leclére miał być sądzonym. Pomimo wielkiej naiwności nie był jednak zupełnie głupim. Wiedział, że stając w hotelu, trzeba wykazać się jakimi papierami, czego naturalnie nie życzył sobie żadną miarą, postanowił zatem zaradzić złemu i wynająć sobie jaki skromny pokoik, a zapłacić za niego zgóry.
Tak zrobił. Kupił łóżko, stół, krzesło, kilka niezbędnych sprzętów gospodarskich i tego samego wieczoru zajął mieszkanie.
Aż do dnia, w którym ponury dramat zasępił spokojną jego dotąd egzystencję, Laurent nosił faworyty i starannie golił resztę twarzy, obecnie miał i brodę, która przez trzy tygodnie choroby urosła mu dosyć znacznie. Pod wpływem cierpienia i gorączki, spowodowanej raną, policzki mu zapadły