Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/697

Ta strona została skorygowana.

— Nie, panie. Wielkości pięciu centymetrów najwyżej...
— No więc i te będą dobre — rzekł — i otworzywszy jeden, pokazał, że zawiera dziesięć szyfrów cieniutkich jak szpilki.
— Bardzo dobre — potaknął Laurent.
— Czy mam zawinąć?
— Proszę... A wiele jestem winien?
— Pięćdziesiąt centymów.
Eks-lokaj zapłacił i wyszedł.
Po drodze kupił w restauracji bochenek chleba i bardzo ponętnie wyglądającą pieczoną kurę, w owocarni pół tuzina fig i butelkę wina i zaopatrzony w to wszystko powrócił do mieszkania.
— Teraz bierzmy się do dzieła — zawołał, zamknąwszy drzwi na klucz dokładnie. Spodziewam się, kochany mój chlebodawco, że otrzymasz dziś jeszcze o mnie wiadomość.
Wyjął z kieszeni igielnik, wydostał z niego ołówki i położył przy sobie na stole. Potem wziął ćwiartkę papieru, uciął pasek cztery centymetry długi, trzy centymetry szeroki i napisał na nim bardzo drobno wyrazy następujące:
„Panie Fabrycjuszu, ktoś bardzo do pana przywiązany, przybył do Melun i czuwa, ażeby panu dopomódz, w razie, jeżeli się panu uda uciec. Suma dosyć znaczna, do pana zresztą należąca, jest w każdej chwili do pańskiego rozporządzenia. Ten, co to pisze, co wieczór od siódmej znajduje się na moście, oparty o poręcz przy filarze od strony miasta. Tam można mu podać odpowiedź“.
I podpisał:
„Sługa tak wierny w niedoli, jak w szczęściu i pomimo wszelkich pozorów, wierzący w niewinność pańską!“
Laurent odczytał to, co napisał, uśmiechnął się, bo uradowany był ze stylu, zwinął pasek papieru, włożył w igielnik i zamknął pokrywkę.
— Niech mnie djabli porwą — mruknął — jeżeli któremu z dozorców przyjdzie koncept szukania czego w miejscu, w którem ten figiel schowam.