Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/698

Ta strona została skorygowana.

Wziął figę grubą najdojrzalszą, naciął ją delikatnie scyzorykiem i tem nacięciem wsunął do środka igielnik bardzo ostrożnie, żeby nie naruszyć owocu. Igielnik zniknął, nie pozostawiwszy żadnego po sobie śladu.
— Dobrze idzie! — szepnął kamerdyner ucieszony rozłożył serwetkę na stole, włożył w nią prowiant zakupiony, zawiązał na cztery rogi, wypisał na kawałku papieru adres „Fabrycjusz Leclére“, przypiął go szpilką do paczki i zabrawszy, poszedł w stronę więzienia. O dwadzieścia kroków od bramy zobaczył małego garbatego człeczynę. Był on posłańcem publicznym i wystawał zwykle przy więzieniu. Podejmował się doręczania przesyłek dla więźniów i za pośrednictwem pisarza, oddawał im prowianty i listy od rodziny lub przyjaciół.

ROZDZIAŁ V.

Posłaniec postąpił parę kroków ku Laurentowi.
— Żywność dla więźnia? — zapytał.
— Tak... — odpowiedział kamerdyner, starając się o ile można, zapanować nad swojem wzruszeniem.
— Podejmiesz się pan załatwić?...
— I owszem... to przecież moja specjalność...
— Weź pan zatem...
— Dla kogo?
— Dla Fabrycjusza Leclére... Nazwisko wypisane jest na pakiecie...
— Dobrze... A od kogo to?...
Po chwili wahania Laurent odpowiedział:
— Od damy... od młodej damy...
— Garbusek uśmiechnął się znacząco.
— Rozumiem! — odpowiedział — od pogrążonej w smutku kochanki... Pan płacisz za odniesienie?..
— Proszę franka.
— Dziękuję... Protegowany młodej damy, za dziesięć minut będzie miał pakiet w ręku.