Wszystko można mu dać, oprócz butelki, która według przepisów musi pozostać tutaj... dostanie szklankę wina teraz, a drugą wieczorem. Od tego się nie upije... Pójdę po niego...
I dozorca wyszedł, zawiązawszy z powrotem serwetę. On to właśnie, jak słyszeliśmy, przywoływał Fabrycjusza. Ten ostatni spiesznie zbliżył się do niego. Nędznik nie przyjmował nikogo oprócz adwokata, broniącego jego sprawy; widział go dnia poprzedniego, a nie była to zwykła godzina wizyty prawnika.
— Czy panie dozorco zapytał się — do sali gościnnej mnie wzywają?...
— Nie... do kancelarii...
— Zapewne dla spełnienia jakiej formalności?...
— Dla tego, żeby ci oddać pakiet.
— Pakiet... powtórzył zdziwiony Fabrycjusz.
— Tak... jedzenie przesłane przez jakąś pannę, którą bardzo interesujesz...
— Cóż to za panna?...
— Musisz ty o tem wiedzieć... bo ja nie znam jej wcale... Chodź prędko...
Leclére, niezmiernie zaintrygowany, wszedł do kancelarji z dozorcą, który powiedział:
— Masz chleb, kurę i figi... dama zna się na rzeczy...
Zjesz śniadanie jak bankier jaki... Jest jeszcze i butelka wina, ale nie możesz jej zabrać... musisz wypić tutaj... czy dać ci zaraz szklankę?...
— Pod warunkiem, że się pan ze mną trąci...
— Ja się nie trącam z więźniami...
— No, to weź pan sobie całą butelkę, daruję ją panu...
— Nie przyjmuję, ale odeślę do infirmerji.
— Jak się panu podoba.
I Fabrycjusz, zabrawszy swój pakiet, powrócił na podwórze więzienne.
La Gourgone i Bec-de-Lampe, przerażeni tak samo jak i ich towarzysz, oczekiwali powrotu Lecléra. Najmniejsza rzecz obudzała w nich podejrzenie i przybierała w ich
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/700
Ta strona została skorygowana.