Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/703

Ta strona została skorygowana.

— Yes, milordzie, przekonasz się, że mam rację... Ale miej się na baczności i nie daj się złapać! Najlepiej rozejdźmy się, ażeby nas o jakie porozumienie się nie posądzili...
Nie potrzebujemy zapewniać, że Leclére był niezmiernie zaintrygowany. Chciał się jak najprędzej dowiedzieć, co zawierał znaleziony w fidze igielnik, ale niebezpiecznie było zaspakajać ciekawość na podwórzu, w obecności różnych więźniów, pomiędzy którymi mógł się znajdować i szpieg jaki.

ROZDZIAŁ VI.

Ażeby na nic się nie narazić, Fabrycjusz postanowił zatrzymać się do wieczora, bo wtedy w sypialni, jaką zajmował z La Gourgonem i Bec-de Lampe, wolnym będzie od wszelkiej niespodzianki. Dzień wydawał mu się nieskończenie długim, aż nakoniec wybiło wpół do siódmej. Więźniowie powracali do cel lub sypialni ogólnych. Dozorcy sprawdzili, czy są wszyscy, potem pozamykali drzwi na silne zamki i ogromne zasuwy.
Trzej towarzysze zachowali milczenie aż do czasu, dopóki wszystko nie ucichło na korytarzach.
Bec-de-Lampe zabrał głos pierwszy.
— Myślę — powiedział — że teraz możemy już bez żadnej obawy zobaczyć o co chodzi. Gourgone niech słucha pod drzwiami, a ty bierz się do swej roboty.
Fabrycjusz wyjął igielnik i otworzył takowy.
— Jest w nim jakiś papierek... — szepnął Bec-de-Lampe — dobywaj i patrzaj prędko.
Leclére rozwinął i pożerał oczami słowa, napisane przez Laurenta. Twarz widocznie mu się rozjaśniła.
— Dobra wiadomość, hę?... — zapytał La Gourgone, który z podedrzwi śledził wyraz twarzy Lecléra.
— Rzeczywiście, że dobra wiadomość... — odezwał się Fabrycjusz.
— Czy dla ciebie, czy dla nas wszystkich?...
Dla wszystkich...
— Cóż tam takiego?...