Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/704

Ta strona została skorygowana.

— Pewna osoba, przywiązana do mnie bardzo, radzi mi uciekać i donosi, że oczakuje w Melun, gotowa na wszelkie rozkazy.
— Wybornie! — powiedział La Gourgone, zacierając ręce — to znaczy, że wylazłszy ze studni, będziemy mieli nowe na zmianę futerka.
— Tak — odrzekł Fabrycjusz. — Ale jakim sposobem zawiadomić tę osobę, że ma ich nam dostarczyć?...
— Do djabła, nie pomyślałem o tem — mruknął exgalernik. — Nie będzie to takie łatwe.
— E głupstwo! — powiedział Bec-de-Lampe, wzruszając ramionami — podejmuję się tego komisu... mam myśl pewną.
— Jaką?
— Sza!.. patrol!... udawajmy, że śpiemy.
Trzej bandyci rzucili się na łóżka i po brody nakryli się kołdrami.
Drzwi otworzyły się w tej chwili. Jeden z dozorców zajrzał do celi, poczem wyszedł zaraz i poszedł z patrolem dalej.
— To prawdziwie niespodziewana pomoc — odezwał się Bec-de-Lampe po chwili. — Będziemy mogli dotrzeć do stacji kolei żelaznej, nie zwróciwszy na siebie żadnej uwagi... Powie się przyjacielowi naszego towarzysza, ażeby z kompletnem dla trzech ubraniem czekał w ogrodzie obok więzienia... Wejdzie się tam jak do siebie i po krzyku... Potrzeba tylko donieść owej osobie, której nocy i o której godzinie myślimy dać drapaka... A gdzie go można uprzedzić, tego twojego przyjaciela?.. Czy mówi co o tem?...
— Naturalnie.
— Gadajże zatem..
— Co wieczór, od siódmej godziny, człowiek ów oczekiwać będzie odpowiedzi na moście, oparty o poręcz przy drugiej arkadzie od strony miasta.
— To nie głupio pomyślane... Można będzie podejść do niego, nie wzbudzając podejrzenia.