— Można będzie... można będzie... — powtórzył La: Gourgone. — Łatwo to powiedzieć, ale trzebaby chyba posiadać balon...
Zamknij klarnet i nie dowódź!.. Powiedziałem ci, że mam myśl pewną i kwita... Jutro sądzone będą dwie sprawy w kryminale... Jeden z oskarżonych, towarzysz mój recydywista, posądzony jest o wspólnictwo w drobnej kradzieży, kurcząt i królików... i na pewno będzie uwolniony... Dobry to chłopak, za którego odpowiadam. Jeżeli zostanie uniewinniony, puszczą go na wolność i podejmie się pewno uprzedzić twego przyjaciela...
Potrzeba zatem koniecznie odłożyć ucieczkę na pojutrze — zauważył Fabrycjusz.
— Ma się rozumieć.
— A jeżeli zdradzi nas ten człowiek?...
— Niezdolnym jest do niczego podobnego... Można mu zaufać zupełnie. Zadowolony bardzo będzie, że się wypłata figla sprawiedliwości, zresztą kochany nasz towarzysz da mu zapewne jakie małe wynagrodzenie?
— Mój przyjaciel wypłaci mu zaraz sto franków...
— Za sto franków rzuciłby kogoby tylko potrzeba do wody. A teraz dobranoc panom... Zobaczymy jutro, co będzie...
I Bec-de-Lampe owinął się kołdrą i zaczął chrapać na prawdę. Fabrycjusz siedział na łóżku, nie myśląc wcale o spaniu. Zacisnął zęby i z oczami ponuro połyskującemi pomrukiwał.
— Jeżeli wolnym będę, jakże się pomszczę piekielnie.
∗ ∗
∗ |
Zeszedłszy na podwórze o oznaczonej przepisem godzinie, Bec-de-Lampe zaczepił jednego z więźniów, przechadzającego się samotnie z dosyć ponurą miną. Uderzył go po ramieniu i zawołał.
— No co Loupiat, dzisiaj podobno decydują się twoje losy?
— Tak, stary drabie, masz rację i jeżeli dobrze pójdzie to będę dziś jeszcze uwolniony.