— Czy masz wątpliwość jaką?...
— No, zawsze jestem trochę niespokojny...
— Ale dowiedziesz im swojego alibi?...
— Zapewne, że dowiodę, ale ten kopacz prokurator, wsiądzie mi bestja na kark, z powodu trzech wyroków przeszłych... Recydywista ma zawsze zły numer u tych ludzi. Jeżeli zechce utrzymywać, że świadkowie mojej nieobecności są świadkami fałszywymi, to mogą mnie zatrzymać w więzieniu, choć byłoby to bardzo niesprawiedliwe...
— Powiedz prawdę, nie należałeś do tej sprawy? — zapytał Bec-de-Lampe.
— Nie należałem, daję na to moje słowo, a w dodatku powiem ci, że kiedy Crochard i Biju kradli kury i króliki w Seine-Pest, ja kradłem kaczki przeszło sześć kilometrów od nich.
— Powiedz to sędziom! — rzekł, śmiejąc się Bec-de-Lampe.
Gotowi byliby nie wierzyć. Powinienem był być wypuszczonym natychmiast, skoro jednak odesłali mnie tutaj, to nie dobrze wróży...
— Masz adwokata?
— Z urzędu, a wiesz co to warte; ci panowie z urzędu bają zawsze tak, jakby kto pluł do studni, żeby się bańki robiły...
— Spodziewasz się jednak wykręcić?
— Mam nadzieję ale pewności żadnej...
— No — szepnął teraz Bec-de-Lampe — a jeżeli się wywiniesz, czy podejmujesz się pewnego zlecenia?
— I owszem, jeżeli tylko możebne.
— I możebne i da ci zarobić sto franków, za kilka słów, które powiesz...
— Sto franków! — powtórzył olśniony recydywista. — Na prawdę?
— Słowo honoru!...
— Coś bardzo mi się to podoba! O co chodzi?
Bec-de-Lampe pochylił się ku Leupiat i przez chwilę prawił mu po cichu do ucha.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/706
Ta strona została skorygowana.