Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/712

Ta strona została skorygowana.

— Czy odkrył bilecik?... Czy będzie w możności skorzystać z mojego poświęcenia?
Dziesięć minut przed siódmą przybył na most i oparł się o poręcz obok drugiej arkady. Przypuszczał wprawdzie, że za krótki był czas na to, ażeby więzień mógł wynaleźć sposób przesłania mu jakiej o sobie wiadomości, zdawało mu się jednakże, że łatwiej oszuka swoją niecierpliwość, stojąc na wskazanym posterunku, aniżeli siedząc w domu.
Musimy dodać, że Laurent obok gorącego pragnienia oswobodzenia swojego pana, doznawał też piekielnego o siebie strachu.
Jeżeli przypadkiem jaki dozorca albo inspektor policji namacał ręką albo zębami rurkę od ołówka, toby mnie -mówił sobie — przytrzymano jako wspólnika, a nawet głównego sprawcę ucieczki. Ale trudno, spełnię swój obowiązek, a jeżeliby mnie potem przytrzymano za to z parę tygodni w więzieniu, to przecie nie umrę od tego
Pochylony nad rzeką, patrzał na szybko płynącą głęboką wodę, która przy zapadającym dniu wydawała się czarną zupełnie. Co sekunda spoglądał to w jednę, to w drugą stronę i przed siebie i za siebie. Kogokolwiek zauważył, zdawało mu się, że mu serce bić przestaje i zapytywał się siebie:
— Może to emisarjusz, wysłany do mnie przez pana... a może agent policyjny, przychodzący mnie aresztować?
Nie był to ani emisarjusz, ani agent, ale jakiś spóźniony przechodzień, który mijał obojętnie ex-lokaja. W miarę zbliżającej się nocy, przechodnie byli coraz rzadsi, na koniec zrobiło się zupełnia pusto. Ósma, dziewiąta, dziesiąta, wybiły kolejno na zegarach w Melun.
— Na dzisiaj nic już z tego — pomyślał Laurent. — Poczekam jeszcze z pół godziny, żebym miał spokojne sumienie i pójdę sobie.
O wpół do jedenastej powracał do miasta, mrucząc pod nosem:
Powrócę jutro: