Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/719

Ta strona została skorygowana.

— Słusznie, weźcie prześcieradła, zupełnie nowe, więc wytrzymają nie lada ciężar.
— A to dopiero ciemno! — odezwał się La Gourgone — ja nic a nic nie widzę.
W tej chwili właśnie oślepiająca jasność obrzuciła cały pokój, zaraz rozległ się grzmot przeciągły i jednocześnie deszcz, połączony z gradem, zaczął bić w okna nawalnie.
— Ogłuszająca kanonada! — wykrzyknął Fabrycjusz.
— Nie trzeba na to narzekać — powiedział Bec-de-Lampe — to jakby umyślnie dla nas, jakby na naszą komendę! — Niema obawy, aby jaki dozorca lub jaki patrol włóczył się na taki czas około więzienia. Bierzmy się moje dzieci do roboty.
I bandyta dokończał przepiłowania kraty, a Fabrycjusz i La Gourgone robili sznur tymczasem.
Grzmoty rozlegały się bezustannie, deszcz padał coraz gwałtowniejszy. Chociaż było dopiero kwadrans po ósmej, można już było sądzić, że to głęboka noc. Zaledwie, że przy oknie można było ścianę rozeznać. Na dworze wiatr szumiał z wściekłością, wyrywając szyby z okien.
— Sapristi! — mruczał La Gourgone — to dopiero szkaradnie zmokniemy!
— Osuszysz się, jak łeb w studnię wsadzisz — odpowiedział śmiejąc się Bec-de-Lampe. — Już skończyłem!... A ty dużo masz tam jeszcze?
— Jeden jeszcze kawałek do przywiązania i sznur będzie gotowy.
— Zaciskaj mocno...
— Mie obawiaj się, węzły nie puszczą w drodze.
— Słychać hałas na korytarzu — szepnął La Gourgone, dzwoniąc zębami ze strachu.
— Prędko pod kołdry!...
Trzej bandyci wsunęli się w łóżka z nadzwyczajną szybkością.
Posłyszane przez La Gourgone kroki zbliżały się coraz bardziej. Zatrzymały się pod drzwiami i okienko się otworzyło.