własnych. Sznur, poruszany wiatrem, chwiał się jak wahadło u zegara i chwilami o mur uderzał. Łotr nie puszczał go jednakże, trzymał się z całej siły i w kilku sekundach dostał do ziemi. Bec-de-Lampe poszedł za nim, na ostatku La Gourgone.
— Połowa już zrobiona — odezwał się Fabrycjusz. — Kończmy prędko. Gdzie studnia?
— Na lewo, o dwadzieścia kroków...
Dostali się do wskazanego miejsca i przystanęli przed otwartym otworem.
Bec-de-Lampe chwycił łańcuch, zaopatrzony w kubły, wdrapał się na cembrowinę i zlazł z niej, trzymając się cegieł. Dostawszy się nad wodę, ex-galernik wstrzymał oddech i zniknął pod wodą. Fabrycjusz poczekał chwilę i poszedł za przykładem towarzysza. Następnie przyszła kolej na La Gourgone. Po chwili, po drugiej stronie środkowego muru, dwaj ludzie, z których lała się woda, wdrapywali się jeden za drugim po ścianie wspólnej studni. Pierwszy, dostawszy się na wierzch, pomógł drugiemu do przeskoczenia poręczy studni. Byli to Fabrycjusz i Bec-de-Lampe...
— A co?... — odezwał się ten ostatni, pochylając się nad otworem — gdzież u djabła podział się La Gourgone?... Bał się widocznie i pozostał...
— Przepraszam — odpowiedział Fabrycjusz — skoczył zaraz za mną, tak, że poczułem jego nogi na swoich ramionach.
— Dla czegóż więc nie wyłazi?
— Słuchaj!
Bec-de-Lampe nadstawił ucha.
— Do pioruna! — mruknął — woda pluszcze paskudnie... Zaczepił się widocznie o kraty, dzielące studnię na dwie połowy. Nie podobna mu przyjść z pomocą...
— Utonie? — powiedział Fabrycjusz.
— Tak mi się zdaje... Słuchajmy jeszcze...
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/721
Ta strona została skorygowana.