— Poczekaj... — powiedział Fabrycjusz, otwierając blaszane pudełko. — Dałem ci obietnicę, i chcę jej dotrzymać. Oto jest pięć tysięcy franków w biletach bankowych. Pomogą ci one do doczekania lepszych czasów.
— Nie jedziesz ze mną?...
— Nie, mam tutaj coś do załatwienia... Przyjadę za tobą do Genewy...
— No, więc dziękuję i do widzenia... ale jeżelibyś miał trochę drobnych pieniędzy, tobyś mi zrobił wielką przysługę... Niepodobna płacić za bilet kolejowy papierkiem tysiąc frankowym.. Nie potrzeba by więcej, aby ściągnąć na siebie podejrzenie...
— Słuchaj Laurent — zapytał Fabrycjusz — masz złoto?...
— Jakieś paręset franków to mam, proszę pana.
— Daj dziesięć luidorów temu dzielnemu chłopakowi.
Bec-de-Lampe schował monetę do kieszeni, podziękował raz jeszcze, oświadczył, że Leclére jest prawdziwym dżentelmanem, oświadczył, że liczy na to, iż jeszcze kiedyś razem będą pracować, uścisnął mu obie ręce i wyszedł ze stancji. Laurent poświecił mu po schodach i otworzył furtkę. Burza zupełnie ustała. Miljardy gwiazd błyszczały na wypogodzonem niebie. Kamerdyner zaraz powrócił. Pozostawszy sam ze swoim panem, Laurent wybuchnął powstrzymywanym dotąd płaczem.
— Ach! mój kochany panie, zobaczyłem pana nareszcie!... Co za szczęście, żeś pan uciekł przed temi machinacjami piekielnemi, ukutemi na pańską zgubę!.. Skoro pan jesteś wolnym, to cała prawda się wyda... O! jakże ja jestem szczęśliwy...
I ocierał łzy, które mu spadały z powiek.
— Jestem wzruszony twoją radością i twojem przywiązaniem — odrzekł Fabrycjusz — ale to nie chwila na takie czułości... Mówmy mało, ale mówmy dobrze. Która to godzina?...
— Laurent spojrzał na zegarek.
— Parę minut po dziewiątej.
— Czy masz rozkład jazdy dróg żelaznych?
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/724
Ta strona została skorygowana.