— Klaudjuszu — odezwała się Paula — to on... ten nikczemnik... Fabrycjusz Leclére...
— Fabrycjusz Leclére! — powtórzył marynarz — nędznik wyrwał się z więzienia, ażeby tu przyjść mordować!... Tego już zanadto... Czy mam z nim skończyć, proszę Pani?... Czy zabić go własnym jego nożem? — Niech pani rzeknie słowo, a zaraz będzie po wszystkiem...
Nagła myśl przemknęła w umyśle Pauli i przywróciła jej przytomność i krew zimną.
— Nie — odrzekła — nie zabijaj go... Ja nie chcę, żeby umierał!... Puść go!...
— Puścić go? — powtórzył zdumiony Klaudjusz. — Ależ proszę pani...
— Ja tak chcę!... tak potrzeba! — odrzekła rozkazując młoda dziewczyna. Zrozumiesz zaraz dla czego.
Klaudjusz usłuchał, chociaż nie bardzo chętnie i podniósł się, ale nóż zatrzymał przy sobie.
Morderca usiłował się podnieść, ale sił mu nie stało. Zaledwie mógł się podnieść na kolana...
— Ach! jesteście mocniejsi — powiedział osłabionym głosem... Chciałem zagrać z wami i przegrałem partję... Rozpocząłem walkę, ale walka była niemożebną... Jestem pokonany zupełnie... Róbcie ze mną, co wam się podoba...
Bierzcie mnie.... wiążcie, zabierajcie... Niech drzwi więzienia na nowo się przedemną otworzą... Niech wnoszą szafot... na wszystko jestem gotowy...
W tej chwili Grzegorz Vernier, obudzony gwałtownem wołaniem na pomoc Pauli, wszedł z kolei do pokoju w towarzystwie kilku służących i zapytał:
Co się tu dzieje?
— Patrz pan! — odpowiedziała młoda dziewczyna, pokazując na Fabrycjusza.
— On? zawołał doktor zdziwiony.
— On — powtórzyła panna Paula Baltus.