— A cóż mnie to obchodzi? — odrzekła Paula. — Mam w ręku rehabilitację niewinnnego, a to najgłówniejsze! Co do tego nędznika, uważa się on za ocalonego, ale to w ręku Boga spoczywa!... Sprawiedliwość spostrzeże wkrótce zapewne jego ucieczkę... Nie potrafi przedostać się za granicę, a ja dotrzymam przysięgi. Ach! miałeś rację, doktorze, tylko obawa śmierci, tylko nadzieja wolności mogły skłonić wyrzutka do podpisania deklaracji.
Paula zaledwie dokończyła tych słów, gdy silne dzwonienie rozległo się przy bramie. Paula Baltus zadrżała.
— Co to znaczy? zapytała.
Klaudjusz przyskoczył do okna, a szalona radość malowała się na twarzy jego.
— Pochodnie! — mruknął — pałasze!... — żandarmi... żandarmi!.. Do pioruna! niech żyje żandarmerja!
— Widzicie — odezwała się młoda dziewczyna — że Pan Bóg czuwa. Morderca Fryderyka nie potrafi dojść nawet do kolei...
Drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie i ukazał się w nich Fabrycjusz, zmieniony, przerażony, blady jak trup.
— Park otoczony — odezwał się zgasłym głosem — policja go pilnuje... jestem zgubiony....
I osłabły rzucił się na krzesło.
— Ja już nic poradzić nie mogę — odpowiedziała Paula — dotrzymałam obietnicy... źle pan się obrachowałeś...
Klaudjusz Marteau pocichutku wysunął się z pokoju. Pobiegł otworzyć bramę. Komisarz, agenci, żandarmi zapełnili willę.
— Panna Baltus? — zapytał reprezentant prawa.
— Jest w swoim apartamencie, panie komisarzu — odpowiedział Klaudjusz — zaprowadzę tam pana... Przybywa pan, jakby na żądanie... Dowie się pan nowych rzeczy... Zwierzyna, na którą pan poluje, jest tutaj.
— Domyślałem się tego... Czy nędznik nie popełnił jakiej nowej zbrodni?
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/733
Ta strona została skorygowana.