Nic nie widział nie mógł zebrać myśli, instynkt tylko zachowawczy nie opuścił go jeszcze. Jakiemś bezwiednem poruszeniem ręki natrafił na łańcuch studni. Pochwycił go, uczepił się, a odetchnąwszy głęboko, odzyskał trochę przytomności, powiedział sobie, że się wywinie od śmierci. Spojrzał w górę, zobaczył tylko niebo czarne i deszcz, lejący strumieniem.
— Czy przypadkiem moi towarzysze nie opuścili mnie? — pomyślał sobie. — To byłoby ładnie z ich strony.
Ażeby się o tem przekonać, zaczął krzyczeć, jak mógł najgłośniej:
— Bec-de-Lampe!... Oho! Bec-de-Lampe?... Gdzie jesteś?...
To głośne, nieroztropne wołanie było powodem zguby zbiega.
I to jak i dla czego?...
La Gourgone, usiłując się odczepić, przewrócił się, nie wiedząc o tem. Zamiast wypłynąć na wodę po prawej stronie przegradzających sztachet, to jest w stronę ogrodu, wylazł z wody na lewo, to jest w tem samem miejscu, którędy wlazł przed kilku minutami. Otóż postawiony żołnierz, który co wieczór trzymał straż na odkrytej galerji, ponad drogą, okalającą więzienie, posłyszał krzyki, przystanął i zaczął się przysłuchiwać. La Gourgone powtórzył wołanie. Żołnierz, nie mając wątpliwości, że się stało coś nadzwyczajnego, wychylił się na drogę i niespokojnie wpatrywał w ciemności. Po chwili wydało mu się, że jakiś cień wylazł ze studni i zeskakuje z cembrowiny.
— Kto idzie?... — zawołał, nabijając broń.
— Nieszczęście moje... — pomyślał zbieg — złapałem się jak szczur w pułapkę!... Zmyliłem drogę!.. Drugi raz nie wskoczę w studnię za nic w świecie, lepiej być schwytanym, jak się utopić!
Żołnierz, nie otrzymawszy odpowiedzi, powtórzył: