Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/741

Ta strona została skorygowana.

— Byłem na wizycie u pana Lefébre, gdy zaanonsowano pana Fryderyka Baltus... Nie chcąc się z nim spotkać, przeszedłem pod pozorem napisania listu do małego sąsiedniego gabinetu bankiera. Siedząc tam, słyszałem rozmowę, z której nie straciłem ani słowa. Pan Baltus mówił, że odeśle zaraz do sądu czek sfałszowany.
Czy zamiar zabójstwa powziąłeś w tej zaraz chwili?
— Nie.
— Prawda... Poradziłeś się najprzód jednego ze swoich wspólników... mamy tego dowód w bilecie, pisanym przez ciebie i znalezionym przez Klaudjusza Marteau, jednego ze świadków, u Matyldy Jancelyn, twojej kochanki... Pytałeś go o radę, a on ci odpowiedział zapewne: „Potrzeba pozbyć się Baltusa, dla naszego bezpieczeństwa. Niechaj umiera!“ Panowie sędziowie, oto jest bilet wspomniany.
Prezydujący przeczytał głośno trzy wiersze, których znaczenie aż nadto było jasnem.
Fabrycjusz drżącą ręką otarł pot z czoła.
— Zbrodnia została postanowioną — ciągnął sędzia. — Opowiedz nam szczegóły morderstwa.
— Przyznaję się, że zbrodnię popełniłem... — mruknął nędznik — czyż to nie dostateczne?
— Mów... potrzeba.
Morderca nie miał energji, ażeby się opierać.
— Wyjechałem z Paryża o dziewiątej wieczorem koleją żelazną odpowiedział z uległością.
— Do Melun?
— Nie... do Cessou. Wysiadłem... Śnieg zaczął padać... Udałem się drogą do Seineport, dobrze mi znaną... Doszedłem do Sekwany i dalej brzegiem, aż na wprost posiadłości pana Baltus.
— Znałeś tę posiadłość?
— Znałem od dawna...
— Tam przebyłeś rzekę, aby dosięgnąś ofiary?
Fabrycjusz skinął głową potwierdzająco.
— Skądże wiedziałeś, że pan Baltus miał powracać późno tego wieczoru?...