Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/743

Ta strona została skorygowana.

Pytanie to przejęło dreszczem ciekawości wszystkich obecnych.
Fabrycjusz zdawał się nie słyszeć i nic nie odpowiedział.
— Milczysz? — zapytał przewodniczący — ale nam bardzo łatwo wytłómaczyć sobie to milczenie. Człowiek, schwytany z pugilaresem, był wspólnikiem twoim... Zapłacony przez ciebie, zabił za ciebie... Jego wina równała się twojej... Skazano go na śmierć słusznie zupełnie...
Tutaj nastąpił wypadek, który sprawił nadzwyczajne wrażenie na sędziach i wszystkich obecnych.
Sławny adwokat, wezwany przez pannę Baltus, podniósł się i najspokojniejszym głosem odezwał:
— Proszę pana przewodniczącego o głos.
— Mów pan — odrzekł przewodniczący co pan chcesz nam powiedzieć?
— Dwa słowa na obronę nieżyjącego, dla którego wkrótce wolno mi będzie żądać rehabilitacji. — Człowiek, skazany i stracony jako morderca Fryderyka Baltus nie był kryminalistą, ani nawet wspólnikiem zbrodni... Oto dowód. Niech pan sekretarz raczy go przedstawić panu prezydującemu.
I przy słowach tych adwokat paryski podał sekretarzowi deklarację, napisaną przez Paulę i podpisaną przez Fabrycjusza Leclére.
Urzędnik rzucił okiem na ten papier i osłupiał.
Tłum, zebrany w sali, prawie także nie oddychał.
— Oskarżony zapytał przewodniczący po chwili — czy wiesz, jaki dowód mi doręczono?
— Wiem odpowiedział zaledwie szeptem Fabrycjusz.
— Czy to twój istotnie podpis?
— Mój.
— A to, co napisane, czy jest rzeczywistą prawdą?
— Najrzeczywistszą.
— Gdzie podpisałeś to wyznanie?
Fabrycjusz zwiesił głowę i milczał. Adwokat paryski odpowiedział za niego: