Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/748

Ta strona została skorygowana.

— Przepraszam szanowny doktorze, czy to pan zajmie ten apartament?
— Ja, ale nie sam...
— To do mnie nie należy. Ale à propos, czy będą damy?...
— Jedna tylko, którą pani znasz.
— Ach! Któż to taki?
— Pani Delariviére.
— Ta biedna podróżna, która zachorowała na drodze, a potem zwarjowała? — wykrzyknęła pani Loriol.
— Ta sama.
— Czy odzyskała rozum?...
— Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że chwila zupełnego wyzdrowienia jest bardzo bliską...
— No to tem lepiej!... Kiedy pan zajmie mieszkanie?...
— Jutro po południu.
— Wszystko będzie gotowe... Ale wie pan, panie doktorze...
— Co takiego, łaskawa pani?...
— Jakie to dziwne to życie!...
— Cóż za powód tej filozoficznej uwagi? — zapytał, śmiejąc się Grzegorz.
— Z powodu tego, co się dzieje, czyli dziać będzie... Sześć miesięcy akurat temu, ten złoczyńca Fabrycjusz Leclére, który miał minę takiego dobrego chłopaka, zajechał tutaj z młodym, małym pociesznie wyglądającym towarzyszem i dwiema prześlicznemi kobietkami, żeby się przyglądać ścięciu głowy nieszczęśliwego kaleki Piotra... A to on łotr sam zamordował Fryderyka Baltus i jego teraz będą ścinać!... Co to za przewrotność!... Nie wyglądał wcale na mordercę!... Ciągnął szelma wino szampańskie, jak nie każdy potrafi!... — Wierzyłam mu, jak nie wiem komu...
— Nie trzeba nigdy, kochana pani Loriol, sądzić ludzi z pozoru!...