Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/752

Ta strona została skorygowana.

Około dziewiątej doktor V..., Grzegorz i Paula powrócili na drugie piętro.
Vernier ostrożnie otworzył drzwi do pokoju Joanny.
— Śpi — powiedział — ale śpi tak, jak nigdy...
— Tem lepiej — odrzekł profesor — życzyłbym sobie, aby hałas, poprzedzający egzekucję, obudził ją nagle... tem większe byłoby wrażenie...
Grzegorz ujął obie ręce sławnego doktora i serdecznie je uścisnął.
— Ach! profesorze — powiedział — w miarę zbliżania się stanowczej chwili, ogarnia mnie trwoga jakaś nieopisana, drżę cały...
— Poco ta obawa, moje dziecię?.. Poco drżeć? Czegoż się obawiać?
— Obawiam się zawodu, profesorze.. Nie dowierzam już sobie... Niedowierzanie ustąpiło miejsca poprzedniej prawie pewności!... Zdaje mi się, że widzę jakieś przeszkody, których nie przeczuwałem...
Stary uczony położył po ojcowsku rękę na głowie byłego swego ucznia i odrzekł z uśmiechem:
— No, no, co znowu, uspokój się, kochany Grzegorzu!... Wątpliwości, jakie cię opanowały, dowodzą, że nie jesteś zarozumialcem. Cnota to rzadka bardzo w tych czasach!.. Za dobry skutek nie mogę obecnie ręczyć napewno, ale to fakt, że mamy przynajmniej dziewięć szans dobrych przeciwko jednej złej... Nie drżyj, miej nadzieję i zachowaj całą swoją odwagę, całą zimną krew i energję wobec walki, może okazać się potrzebną w stanowczej chwili.
— Pojmuję kochany profesorze, że masz zupełną rację... Potrzeba panować nad sobą... Ale pomyśl tylko, że sam postanowiłes tę straszną alternatywę.
— Jeżeli rezultat nie będzie takim, jakiego się spodziewamy, to...