— Śmierć! — dokończył doktor V...
— Śmierć! — powtórzył młody człowiek — czy mogę więc pozostać spokojnym?... Biedna kobieta przebudzi się w nocy, zbudzona hałasem na placu, wyjdzie z łóżka, nie wiedząc o tem, że każdy jej krok do okna będzie krokiem do grobu...
— Prędzej do rozumu.
Młody doktor ciągnął dalej.
— Uważ profesorze... Obiecałem wszystkim, że Joanna będzie uzdrowioną!... Przyrzekłem to pannie Baltus, która w zamian za to powierzyła mi majątek w ręce!.. Przyrzekłem Edmie, którą kocham, a która nie przeżyłaby matki!... Przyrzekłem sądowi, że mu wyjawię w krótkim czasie prawdziwe nazwisko niewinnie straconego na szafocie!... Wszystkimbym skłamał!...
— Obiecałeś i dotrzymasz... — odrzekł doktor V... — Spełniłeś swój obowiązek, a ja powtarzam: kiedy kto ma dziewięć szans na dziesięciu, ten niema prawa powątpiewać... Sursum corda! Grzegorzu, moje dziecię... Ufaj i miej nadzieję!... Z całej duszy i sumiennie ci przepowiadam, że się uda!
Vernier uścisnął znowu ręce starego profesora, ale tym razem z całym zaufaniem i bez zniechęcenia.
Około jedenastej Paula Baltus i obaj lekarze usunęli się do sąsiedniego pokoju, gdzie przed kilku miesiącami zamknął się był pan Delariviére dla napisania testamentu i wypoczynku.
Zajęli miejsca. Paula na kanapie, doktor V... i Grzegorz Vernier na krzesłach, nie ażeby się przespać, ale aby oczekiwać na niewiadome jeszcze rozwiązanie okropnego dramatu.