Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/754

Ta strona została skorygowana.

Klaudjusz nie chciał pozostać na noc w pokoju. Wyciągnięty na sienniku pod drzwiami, zasypiał z pięściami zaciśniętemi, pewny, że ocknie się w najważniejszej chwili.
Nasze trzy osobistości, pogrążone w głębokiej zadumie, nie przemówiły do siebie ani jednego słowa.
Gromadki ciekawych już przed północą zaczęły zbierać się na placu.
Liczba tych gromadek powiększała się szybko. Przed pierwszą było już tłumno. Słychać było głuchy szmer tłumu, rozbrzmiewający w przestrzeni, jak jakieś złowrogie brzęczenie.
Czas uchodził.
Nagle szmer się powiększył, dało się słyszeć kilka wykrzykników. Ciężki wóz toczył się po bruku.
Grzegorz wstał z krzesła, podszedł do okna i wyjrzał na plac.
— To wóz, co przywiózł drzewo sprawiedliwości — powiedział.
Miarowy odgłos kopyt końskich towarzyszył turkotowi kół. 5
— Żołnierze idą uformować szpaler — dodał Grzegorz — zaraz widocznie zaczną wznosić szafot.
Paula powstała drżąca i zbliżyła się do okna.
Vernier i doktor V... podeszli pod drzwi pokoju Joanny i zaczęli się przysłuchiwać.
Światła pochodni oświecały uwijających się pomocników kata. Wyciągnęli oni z wozu belki oraz deski i składali je na środku placu.
Wojsko formowało kordon, aby powstrzymywać napór publiczności, ale niepodobna było odepchnąć tłumów aż do trotuarów, taki był napływ ogromny. Egzekucja Lecléra ściągnęła niesłychaną liczbę ciekawych. Nędznik robił furorę.