Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/755

Ta strona została skorygowana.

Nagle rozległy się uderzenia młotków, z początku cichsze, potem coraz głośniejsze. Zbijano szafot. Grzegorz drgnął.
— Joanna — szepnął — przebudziła się i poruszyła... Słyszę, że trzeszczy jej łóżko.
Paula pobladła śmiertelnie.
— Módl się pani... — szepnął znowu Grzegorz — módl się pani z całej duszy!... Ja również błagać będę Boga, aby dopomógł nam w naszem przedsięwzięciu.
Paula padła na kolana i skrzyżowała ręce.
Grzegorz poruszył wolniutko za klamkę. Uchylił drzwi i przez szparę spojrzał do pokoju.
Nie omylił się.
Pani Delariviére, zbudzona rozlegającym się na dworze odgłosem młotków, siedziała na łóżku. Niespokojna, przestraszona, zdawała się zastanawiać, skąd ten hałas nocny pochodził.
Po chwili obejrzała się do okoła z wyrazem przestrachu i nadstawiła ucha w stronę okna. Hałas powiększał się ciągle.
Czerwone światła pochodni rzucały na szyby niepewne fantastyczne błyski.
Joanna zrzuciła kołdrę i tylko w długim nocnym szlafroczku wysunęła się z łóżka. Źle dopasowane tafle posadzki skrzypiały pod jej nogami. Obłąkana stała przez chwilę w zupełnej nieruchomości i przysłuchiwała się z coraz większą uwagą.
— Uprzytomnia sobie swoje wspomnienia... — pomyślał Grzegorz. Usiłuje przypomnieć sobie, gdzie już raz słyszała ten hałas.
Światła pochodni naraz przestały odbijać się w szybach. Straszny budynek został już wzniesiony. Brzask dzienny zastąpił ciemności, szmer niespokojnego tłumu stawał się coraz wyraźniejszym.