Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/756

Ta strona została skorygowana.

Joanna skierowała się ku oknu. Szła krokiem bardzo powolnym. s
Wydawało się, jakby jakaś siła tajemnicza popychała ją naprzód. ń
W chwili, kiedy przechodziła obok drzwi odemkniętych, Grzegorz doznał silnego wzruszenia. Na czoło wystąpiły mu krople zimnego potu. Czuł, że mu serce bić przestaje.
Doktor V..., spostrzegłszy to, odezwał się po cichu: — „Odwagi”...
Obłąkana doszła do okna. Prawą ręką uniosła muślinową firankę i twarz przyłożyła do szyby. Było już o tyle widno, że można było rozróżnić wszystkie przedmioty.
Joanna pochwyciła antabę, machinalnie ją poruszyła i okno się otworzyło. Wtedy zaciśniętemi rękoma trzymając się ramy, wyciągnęła szyję naprzód i wpatrywała się w ten tłum nagromadzony, z którego wydobywał się szmer, podobny do szmeru wzburzonego morza.
Wkrótce złowrogi aparat przykuł do siebie całą jej uwagę.
Zdawała się zmienioną w statuę. Nie mogła oderwać oczu od ponurej sylwetki szafotu.
Trwało to bardzo krótko. Naraz okrzyk przeciągły rozległ się w powietrzu, zaraz po nim nastąpiło głuche milczenie. Tylko najwyraźniej słychać było odgłos toczącego się wozu i tentent kopyt końskich.
Żandarmi ukazali się na placu. Eskortowali oni wóz, który zatrzymał się u stóp szafotu.
Konwulsyjny dreszcz wstrząsnął całem ciałem pani Delariviére, paznokcie wpiła w ramę okna, wychyliła się bardziej jeszcze, tak, że mogła stracić równowagę i zabić się, na bruk wypadając.
Grzegorz Vernier, zrozumiawszy niebezpieczeństwo, wszedł po cichu do pokoju i stanął o dwa kroki za Joanną, która nie domyślała się jego obecności.